No i co było dalej?!? 
Dalej? Gin zadziałał i poszedłem się przespać

A jeśli chodzi o moją historyjkę, to pewnie dość typowo jak na tamte czasy - najpierw dylemat, LO czy technikum elektroniczne, LO wygrało - i jupiii, miało pracownię komputerową! Kilkanaście gumiaków i Timexów, magnetofony oraz jedna jedyna stacja FDD3. Z czasem pojawił się też XT, którego jednak nikt zbytnio nie chciał dotykać, bo było na nim mało gier

Dość szybko wkręciłem się w łaski pani od informatyki, dość szybko zostałem oficjalnym serwisantem tego sprzętu (tu mam na myśli komputery, nie panią informatyczkę). Chyba dość skutecznie zanimowałem pozalekcyjne zajęcia w sali informatycznej, przychodziły też dziewczyny, można było błysnąć tajemną wiedzą, a przy okazji... no dobra, tu chyba powinienem coś pominąć, bo ciąg dalszy był zdominowany przez komputery i dziewczyny. Miałem niezaspokojoną ciekawość, bardzo chętnie rozbierałem jedne i drugie

Potem przyszły studia, wydział elektroniki PW i smutna konstatacja, że wokół nie ma żadnych dziewczyn. Ależ nie, jednak są, tyle że tak brzydkie, że w ogóle nie wyglądają jak dziewczyny... I coraz głębsza studnia - stajesz się geekiem, ale wokół coraz mniej dziewczyn, które by się tobą interesowały. z kumplami ratowaliśmy się imprezowaniem w żeńskich akademikach innych uczelni, czasami mieszane wypady na kajaki, biwaki...
W trakcie studiów zacząłem z kumplem chodzić do redakcji "Bajtka", bo można było dorobić parę groszy, odpisując na listy czytelników. I tak powolutku wkręciliśmy się z Wojtkiem w pisanie pierwszych artykułów, a obaj mieliśmy Timexy, więc dużo nas wówczas łączyło. Obaj też zapałaliśmy żądzą do FDD3000, ale żeby spełnić nasze marzenie, musieliśmy wykonać skok na kasę

. W pierwszych dniach października 1989 postanowiliśmy pojechać na weekend do Berlina Zachodniego i opchnąć tam fajki. Oczywiście z naszej ekipy (3 chłopa i jedna laska) nie miał za grosz doświadczenia, co i jak. Dotarliśmy pociągiem (wtedy były bardzo tanie) do Berlina (wschodniego), potem granica i... ówczesny raj, Zachód

. Z pół dnia łaziliśmy po skwerach i parkach, kolega mówiący nieco po niemiecku próbował wcisnąć towar przypadkowym przechodniom. Ufff, w końcu się udało! Zwróciła się kasa za pociąg i jeszcze została górka do podziału. wróciliśmy do Berlina Wschodniego spędzić noc gdzieś na dworcu, bo na hotel nie mieliśmy. trafiliśmy na Ostbahnhof, który bardzo dobrze znałem i zabunkrowaliśmy się na ławeczkach, by się zdrzemnąć przed porannym pociągiem do Warszawy.
I wtedy trafiła mi się okazja stulecia

. Para turystów, chyba Japończyków, którzy nijak nie mogli się dogadać z nikim na dworcu, nie mieli też lokalnej waluty - jedynie dolary. Potrzebowali pieniędzy na jedzenie i picie, chyba jeszcze na taksówkę czy coś. Dałem im za ich dolary wschodnioniemieckie marki, i to więcej, niż oficjalny kurs (oficjalnie wymieniali 1 markę zachodnią na 1 wschodnią, dolar był chyba ok. 2 marek) - byli przeszczęśliwi, a ja miałem kasę na FDD3000!
Nazajutrz, w poniedziałek, przysypialiśmy z kolegą na inauguracji roku akademickiego.
W tym samym tygodniu kupiłem FDD3000 z - dwoma napędami, za 560 tysięcy złotych.
Miesiąc później Mur Berliński został rozebrany.